Niespodziewani goście...
Dziś od rana mam niespodziewanych gości. Cały czas siedzimy przy oknie i obserwujemy naszych gości. To trzy sarny. Dokładnie to dwie kozy i jeden młodziutki kozioł. Póki co nie mogą znaleźć wyjścia, albo nie chcą, bo mają tu sporo jedzenia...ale brama otwarta, w końcu znajdą drogę powrotną. Może lepiej wieczorem, jak jest tu ciszej i mniej samochodów jeździ i mniej ludzi spaceruje. Tu są bezpieczne, a wieczorem pewnie znajdą drogę do lasu...zresztą to bardzo blisko.Staś ma od rana lekcję biologii. Sarenki, które nazywa "sinka" bardzo mu się podobają, śpiewa dla nich piosenki. ;o)
śliczniunie te sarenki Gosiu :-)
OdpowiedzUsuńTo najlepsza lekcja "przyrody" jaka może być...
OdpowiedzUsuńBo niestety wiele "miejskich" dzieci nigdy nie widziało żywej krowy, nie mówiąc o sarence...
Pozdrawiam serdecznie Gosiu!
Staś tak się zachwycił sarenkami, że jak mu pokazałam jakie ślady sarenka zostawia na śniegu, to się co chwile zatrzymuje, pokazuje na ślady i mówi "o sinka!"
OdpowiedzUsuńSinka = sarenka w języku Stasia ;o)
To atrakcję miał Staszek. :) "Sinek" chyba coraz więcej w Krzyszkowicach. Szkoda, że nie potrafią przez jezdnię przechodzić.
OdpowiedzUsuń